Trip na hałdę
Sobota, 17 kwietnia 2010
· Komentarze(2)
Kategoria rowerowanie
Siedziałem sobie grzecznie w domu z planem nicnierobienia. Nicnierobienia do tego stopnia, że była godzina 14, a nie chciało mi się nawet zrobić jedzenia. Oznaczało to, że nie jadłem od prawie 24h. W tym czasie bracik ustawił się z naxem na rowerowanie. Nie mogłem do nich dołączyć, ponieważ amor dalej czekał na biały lakier, który mogłby go pokryć ;). W planach chłopaków było odwiedzenie rowerowego i jakiś mały rowerowy trip. Nagle dostaje wiadomość, że mam się szykować, bo jadą do mnie z naxowym amorem, który w końcu otrzymał brakującą część sterów. Nie ukrywam, że trochę mi się nie chciało, a właściwie trochę mi się chciało (a powinno bardzo... dziwne).
Przyjechali, szybki montaż widelca, kiery, v-ek, koszyka - wszystko robione na 3 pary rąk ;). Po krótszej chwili moja ukochana meridka była gotowa ;)), ruszyliśmy. Wielki powrót na mój bajk i pierwsza jazda w tym sezonie. Zajechaliśmy zatankować wodę pod szyb Maciej, a później w trasę. Celem była hałda, która jak relacjonował nax, zmieniła swoje oblicze od ostatniej wizity w 2009r.
Dojechaliśmy bez problemów zatrzymując się dopiero na samym szczycie. Szczyt wysoki, chyba najwyższy punkt w okolicy, widać z niego Zabrze, Gliwice i inne niesklasyfikowane miejscowości i obiekty :). Polecam wszystkim! Gdy sesje fotograficzne dobiegły końca, oczy nacieszyły się widokami, a gardła wodą, udaliśmy się w dół na spotkanie z pewną Anią.
Nie mogło być normalnie, na prostej, ujechało mi kółko i zatrzymał mnie mały brzozowy lasek ;P. Ucierpiało kolano, tylko i na szczęście (lepsze kolano niż nadgarstki :> ) Krzyczałem GLEBA!!! GLEBAAAAA!!! , ale nie słyszeli, pojechali dalej ;]. Pozbierałem się i jakoś doczłapałem do dwóch "uciekinierów". Oprócz złamanego koszyka na bidon, który wraz z moim kolanem przyjął na klatę co się dało, meridce nic sie nie stało, uuuuf.
Chwilę później przejęliśmy Anię i obraliśmy trasę sklep - sk8 park kopernicki.
Kolano trochę bolało, ale nie było tragicznie. W ruchu ok, gorzej gdy noga zastygała nieruchoma. Chwil kilka później siedzieliśmy sobie na trawie, kąpiąc nasze grzeszne ciała w słońcu i "rozmawiając" z żuberkami. Wtedy też padł pomysł wykorzystania nadchodzącej, jeszcze lepszej pogodowo niż sobota niedzieli (ała, ale zdanie ;p).
Tematem przewodnim było słowo ognisko. Skoro ognisko, to kiełba, skoro kiełba, to żuberek, skoro żuberek, to plener, a więc rower ;). Szybka decyzja, zakupy prowiantu w palancie i oczekiwanie jutra. Wracając do domu, udaliśmy sie po raz kolejny na kopernik, zobaczyć znikającą czerwoną kulkę. Potem kierunek dom, gdzie czekał pierwszy normalny (gdyby żubr nie był :P pfff) posiłek tego dnia. Schaboszczak w cieście z pieczarkami, buraki i kartofle. (od razu do głowy przyszła schabowa soka).
Tak zakończył się pierwszy, dziewiczy i bardzo udany dzień mojej meridki.
Najlepsze dopiero miało nadejść.
tankowanie u Maćka
lustra efekt
wjazd na najwyższy punkt hałdy
najwyższy punkt hałdy :))
postnuklearny krajobraz, jak widać będzie prąd ;)
zdobywcy
buba nr 1
dialog z rogaczami
po palantowe kiełby
zachodzik na koniec udanego dnia
szama aka schabowa soka
Przyjechali, szybki montaż widelca, kiery, v-ek, koszyka - wszystko robione na 3 pary rąk ;). Po krótszej chwili moja ukochana meridka była gotowa ;)), ruszyliśmy. Wielki powrót na mój bajk i pierwsza jazda w tym sezonie. Zajechaliśmy zatankować wodę pod szyb Maciej, a później w trasę. Celem była hałda, która jak relacjonował nax, zmieniła swoje oblicze od ostatniej wizity w 2009r.
Dojechaliśmy bez problemów zatrzymując się dopiero na samym szczycie. Szczyt wysoki, chyba najwyższy punkt w okolicy, widać z niego Zabrze, Gliwice i inne niesklasyfikowane miejscowości i obiekty :). Polecam wszystkim! Gdy sesje fotograficzne dobiegły końca, oczy nacieszyły się widokami, a gardła wodą, udaliśmy się w dół na spotkanie z pewną Anią.
Nie mogło być normalnie, na prostej, ujechało mi kółko i zatrzymał mnie mały brzozowy lasek ;P. Ucierpiało kolano, tylko i na szczęście (lepsze kolano niż nadgarstki :> ) Krzyczałem GLEBA!!! GLEBAAAAA!!! , ale nie słyszeli, pojechali dalej ;]. Pozbierałem się i jakoś doczłapałem do dwóch "uciekinierów". Oprócz złamanego koszyka na bidon, który wraz z moim kolanem przyjął na klatę co się dało, meridce nic sie nie stało, uuuuf.
Chwilę później przejęliśmy Anię i obraliśmy trasę sklep - sk8 park kopernicki.
Kolano trochę bolało, ale nie było tragicznie. W ruchu ok, gorzej gdy noga zastygała nieruchoma. Chwil kilka później siedzieliśmy sobie na trawie, kąpiąc nasze grzeszne ciała w słońcu i "rozmawiając" z żuberkami. Wtedy też padł pomysł wykorzystania nadchodzącej, jeszcze lepszej pogodowo niż sobota niedzieli (ała, ale zdanie ;p).
Tematem przewodnim było słowo ognisko. Skoro ognisko, to kiełba, skoro kiełba, to żuberek, skoro żuberek, to plener, a więc rower ;). Szybka decyzja, zakupy prowiantu w palancie i oczekiwanie jutra. Wracając do domu, udaliśmy sie po raz kolejny na kopernik, zobaczyć znikającą czerwoną kulkę. Potem kierunek dom, gdzie czekał pierwszy normalny (gdyby żubr nie był :P pfff) posiłek tego dnia. Schaboszczak w cieście z pieczarkami, buraki i kartofle. (od razu do głowy przyszła schabowa soka).
Tak zakończył się pierwszy, dziewiczy i bardzo udany dzień mojej meridki.
Najlepsze dopiero miało nadejść.
tankowanie u Maćka
lustra efekt
wjazd na najwyższy punkt hałdy
najwyższy punkt hałdy :))
postnuklearny krajobraz, jak widać będzie prąd ;)
zdobywcy
buba nr 1
dialog z rogaczami
po palantowe kiełby
zachodzik na koniec udanego dnia
szama aka schabowa soka