Wpisy archiwalne w kategorii

rowerowanie

Dystans całkowity:1805.50 km (w terenie 468.90 km; 25.97%)
Czas w ruchu:92:59
Średnia prędkość:19.42 km/h
Maksymalna prędkość:46.60 km/h
Suma podjazdów:2230 m
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:41.03 km i 2h 06m
Więcej statystyk

Kolejny "pierwszy" w tym roku

Wtorek, 20 kwietnia 2010 · Komentarze(6)
Kategoria rowerowanie
Kwietniowy wtorek i zastanawianie się co można zrobić z pozostałą resztą dnia. Z uwagi, że pora już dość wiekowa była, plany musiały być odpowiednie. Decyzja zapada, jedziemy na osiedle Młodego Górnika, nad tak zwany "nietoperzowy staw". Nazwę nadałem mu rok wcześniej, gdy karmiłem tam gacki kamykami :). Szybkie info do naxa, czy przypadkiem nie chce się zabrać z nami. Okazuje się jednak, że nax robi jakieś ka-emy, po zabrzańskich bezdrożach, co oznajmia mocno zdyszanym głosem. Prosi o chwilkę czasu, aby zdażyć do nas dojechać. Oczywiście dajemy mu ją (tym razem nieodpłatnie ;P).

Po 15min kręcimy już w stronę młodego-nietoperzowego, dróżka pusta, równa i przyjemna. Nax oprócz krecenia korbą kręci też swoją digitalowa camera hd ;).
Po dotarciu na miejsce stwierdzamy, że poza poziomem wody, który wzrósł nic się nie zmieniło, nawet łabędź ten sam. Przysiadamy na sekund parę, aby rozkoszować się widokiem zachodzącego słońca. Wtedy też dostrzegam na sobie darmozjada. Zaatakował mnie kleszcz!!!. Piewszy w tym roku widziany na żywo, w obecności świadków i fleszy aparatów. Chodził sobie po przedramieniu i szukał miejsca, gdzie mogłby w spokoju raczyć się moimi płynami. Ubiłem gałgana w mgnieniu oka dzięki czemu (tfu tfu) moje życie dalej pozostaje wolne od kleszczy (nigdy nie miałem i nie zamierzam mieć). Zagadkowe jest jego pochodzenie, ponieważ jechaliśmy non stop asfaltem, żadnych krzaczorów itp. w dodatku jest 20 kwietnia, więc dablju ti ef!? Czyżby długa i sroga zima nie miała wpływu na te nikomu niepotrzebne roztocza? Szkoda.

Po zachodzie kierujemy się do centrum. Jak to ostatnio bywa, pada dezycja o spotkaniu z włochatymi. Kupujemy i jedziemy na miejscówke za palantem. Daty wskazują, że zwierzaki aż rwą się do szyjek butelek ;). Spotykamy dwóch kolejnych kompanów do "rozmowy", niestety nie są oni przyjaciółmi wesołych żubrów... jeszcze ;).


ich troje


jak widać wody troszku więcej


nietoperzowy :)


krwiopijca


bo data ma znaczenie!!!


naxowy filmik

.

IV LO wszystko możesz tu znaleźć

Poniedziałek, 19 kwietnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria rowerowanie
Dzień dobiegał końca, chiało się już robić nic. Na szczęście ma się brata, co sprzyja podejmowaniu spontanicznych decyzji. Wpadłem na pomysł przetestowania nowego ustawienia siodła. Padło na odwiedzenie starych śmieci, a dokładnie wycieczkę na Rokitnicę pod IV LO, do lasu i na cegielnie. Trasa szybka i prosta, bo drogą rowerową. Drogą dość dzwiną i szarpaną, polecam wszystkim przejechać się i zobaczyć ten absurd ;).

W lesie za "czwórką" niesamowita ilość błota i wody. Poczułem się jak pewnego razu w górach. W dodatku z małej chmurki nad nami zaczęło kapać, ale ze smakiem. Wszystko to skłoniło do zmiany trasy i skierowanie się w stronę cegielni, a nie Helenki. Dzięki temu wpadłem na spotkanie z dzikiem. W pierwszej chwili nie potrafiłem określić co to za stwór. Dopiero po zatrzymaniu okazało się, że dzik to DZIK, wielki jak krowa!!! Szybka ewakuacja w stronę wyjścia ;p , gdzie udziabał mnie pierwszy komar tego roku (coś dużo ostatnio tych "pierwszych" :>). Potem powrót przez Grzybowice i Mikulczyce przy zachodzącym słońcu i zapachu lata unoszącego się z mokrego asfaltu.

ładna droga rowerowa


nieładna droga rowerowa


wspomnień moc


daję sygnał, żę zaczęło kapać


cegielnia o zachodzie


rozdzielnia o zachodzie

Fire walk with me

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · Komentarze(3)
Kategoria rowerowanie
Obudził mnie dzień, ten dzień. Dziwny leń od rana trzymał mnie mocno za nogi i nie pozwalał się realizować. Możliwe, że abstrakcje spod znaku F1 jakie zaatakowały po przebudzeniu wpłyneły tak na mnie. Sytuacja musiała ulec zmianie, bo przecież był plan, który otrzymał najwyższy priorytet. Udało się tego gałgana pokonać dopiero w okolicach, gdy każdy normalny śmiertelnik zasiada do obiadu. Mnie to nie dotyczyło, może dlatego wygrałem.

Bracik już dawno pomykał gdzieś na (nie)swoim bicyklu, nax właśnie dosiadał swoją kobietę ;) i wyruszał na poszukiwania tego pierwszego. Ja miałem dołączyć za 30 minut. Jako miejsce spotkania wyznaczyliśmy hopki za Bravo. Dziwne, ponieważ dzień wcześniej hopek nie potrafiliśmy znaleźć ;P. O ile chłopaki orientowali się mniej więcej z naciskiem na ten drugi epitet, to ja całkowicie mniej :), czego efektem była pierwsza w tym roku wizyta pod radiostacją w Gliwicach.
Potem szybkie zdzwonienie, kto gdzie jest i po paru obrotach korbą spotkaliśmy się za Bravo. W końcu każdy doskonale wiedział, gdzie jest i jak do niego trafić nawet w stanie ciężkim i po ćmoku :). Muszę przyznać, że pozostał ogromny sentyment do tej mordowni. Może i było syfiato, co tydzień grali to samo, a z kijów lała się woda z sokiem o smaku piwa, ale był klimat i byli ludzie. Brakuje tego miejsca, a luka po nim nie została wypełniona aż do teraz.

Koniec z sentymentami, bo jeździć trzeba!
Hopki zostały znalezione, co oznaczało podjazdy, ale także zjazdy. Wiadomo nie od dzisiaj, ani nie od wczoraj, że zjazdów nie lubię. Tak samo jak nie lubię skrecać w prawo, wolę w lewo ;). Co poradzić, pojechał jeden, pojechać musiała reszta. Nie będe pisał, że ten jeden to fullata AM 500, a ta reszta to hardtaile, w tym 2 całkowicie sztywne ;p. Dwa, bo dołączył do nas klimek, bardzo sympatyczny osobnik zauważony na ostatniej masie krytycznej. Co więcej zauważony i zapamietany, a wszystko z powodu posiadanej żółtaczki.

Po skręceniu kilku filmików, udaliśmy się jak tradycja nakazuje do Maćka, aby później poszukać dogodnego miejsca na planowane ognisko. W trakcie powrotu przez maciejowski las, pan Michał złapał kapcia. Na szczęście nax poratował apteczką rowerową. W czasie, gdy brat wyciągał ze swojej opony grubaszny kawałek zardzewiałego metalu, my oglądaliśmy rowery przejeżdżające przez las. Trzeba przyznać, że tego dnia było ich wiele, co w pewnym momencie doprowadziło do powstania prawdziwego korka rowerowego w środku lasu ;)). Po krótkim postoju z pełnymi bidonami mkneliśmy do domu, aby zaopatrzyć się w wuszt i pieczywo. Przy multikinie odłączyła się od nas żółta merida, a my korzystając z propozycji niejakiej panny Katarzyny udaliśmy się, na mało przyjazną dzielnicę... Biskupice, aby w ostateczności pierwszy ogień tego roku rozpalić na jej działce.

Drewno palone musiało być bardzo dobrej jakości, bo kiełbasa śląska z TIPa smakowała wyśmienicie. Nie wiem czyja do zasługa, może przeterminowanej musztardy i keczupu, a może po prostu mieliśmy już tak wielkie smaki na kiełbe z żywego ognia, że nic nie było nam wstanie popsuć tej chwili ;p.
Po ogarnięciu planu z dnia wcześniejszego ruszyliśmy w podróż powrotną do domu. Podróż naganną, bo tylko jeden z nas miał lampki. Chodnikami udało się osiagnąć centrum. Ciepełko i dobroć na zołądku popchnęła nas w stronę żabencji, aby uczćić w pełni zrealizowany dzień. Miejscem spożycia były okolice dworca PKP w Zabrzu, jak widać na zdjęciach poniżej nie tylko spożycia ;). Zaczęło się dosłownie od kilku trawek, które po chwili zgasły. Jednak słowo ogień, które towarzyszyło nam przez 2 ostatnie dni, nie dało za wygraną. Światło i ciepło z ogniska strasznie uzależnia, daje dobro, poczucie bezpieczeństwa i potrafi nakarmić, dlatego Michał podtrzymał temat, mobilizując również naszą dwójkę. Ognisko przebiło to pierwsze, przez chwilę chcieliśmy nawet zmontować na nim dwie kiełbaski, które zostały w plecaku. W ostateczności pozostaliśmy o chlebie i włochaczach. Pełne radości chwile przerwała nam straż miejsca, która przyjechała usatwić się na dobrze znaną kierowcom miejscówkę. Na szczęście zdążylismy zgasić dar od Prometeusza i dzień zakończył się pełnym sukcesem, a poziom realizacji o dużo przewyższył zakładane 100%.

Wtedy tez ustaliliśmy, że od dziś ogień będzie z nami chodził wszędzie, gdzie tylko to będzie możliwe.

Na koniec mój zjazd ;).


przynajmniej z zewnątrz pozostało bez zmian


radio ;)


zjeżdżamy? (tylko nax się odważył, czytaj rower mu pozwolił ;p)


pręcik w Michałowej oponie


kiełbasa z TIPa


ognisko nr 1


ognisko nr 2 i pajda chleba na patolu


za nimi ogień chodzi

Trip na hałdę

Sobota, 17 kwietnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria rowerowanie
Siedziałem sobie grzecznie w domu z planem nicnierobienia. Nicnierobienia do tego stopnia, że była godzina 14, a nie chciało mi się nawet zrobić jedzenia. Oznaczało to, że nie jadłem od prawie 24h. W tym czasie bracik ustawił się z naxem na rowerowanie. Nie mogłem do nich dołączyć, ponieważ amor dalej czekał na biały lakier, który mogłby go pokryć ;). W planach chłopaków było odwiedzenie rowerowego i jakiś mały rowerowy trip. Nagle dostaje wiadomość, że mam się szykować, bo jadą do mnie z naxowym amorem, który w końcu otrzymał brakującą część sterów. Nie ukrywam, że trochę mi się nie chciało, a właściwie trochę mi się chciało (a powinno bardzo... dziwne).

Przyjechali, szybki montaż widelca, kiery, v-ek, koszyka - wszystko robione na 3 pary rąk ;). Po krótszej chwili moja ukochana meridka była gotowa ;)), ruszyliśmy. Wielki powrót na mój bajk i pierwsza jazda w tym sezonie. Zajechaliśmy zatankować wodę pod szyb Maciej, a później w trasę. Celem była hałda, która jak relacjonował nax, zmieniła swoje oblicze od ostatniej wizity w 2009r.

Dojechaliśmy bez problemów zatrzymując się dopiero na samym szczycie. Szczyt wysoki, chyba najwyższy punkt w okolicy, widać z niego Zabrze, Gliwice i inne niesklasyfikowane miejscowości i obiekty :). Polecam wszystkim! Gdy sesje fotograficzne dobiegły końca, oczy nacieszyły się widokami, a gardła wodą, udaliśmy się w dół na spotkanie z pewną Anią.

Nie mogło być normalnie, na prostej, ujechało mi kółko i zatrzymał mnie mały brzozowy lasek ;P. Ucierpiało kolano, tylko i na szczęście (lepsze kolano niż nadgarstki :> ) Krzyczałem GLEBA!!! GLEBAAAAA!!! , ale nie słyszeli, pojechali dalej ;]. Pozbierałem się i jakoś doczłapałem do dwóch "uciekinierów". Oprócz złamanego koszyka na bidon, który wraz z moim kolanem przyjął na klatę co się dało, meridce nic sie nie stało, uuuuf.

Chwilę później przejęliśmy Anię i obraliśmy trasę sklep - sk8 park kopernicki.
Kolano trochę bolało, ale nie było tragicznie. W ruchu ok, gorzej gdy noga zastygała nieruchoma. Chwil kilka później siedzieliśmy sobie na trawie, kąpiąc nasze grzeszne ciała w słońcu i "rozmawiając" z żuberkami. Wtedy też padł pomysł wykorzystania nadchodzącej, jeszcze lepszej pogodowo niż sobota niedzieli (ała, ale zdanie ;p).

Tematem przewodnim było słowo ognisko. Skoro ognisko, to kiełba, skoro kiełba, to żuberek, skoro żuberek, to plener, a więc rower ;). Szybka decyzja, zakupy prowiantu w palancie i oczekiwanie jutra. Wracając do domu, udaliśmy sie po raz kolejny na kopernik, zobaczyć znikającą czerwoną kulkę. Potem kierunek dom, gdzie czekał pierwszy normalny (gdyby żubr nie był :P pfff) posiłek tego dnia. Schaboszczak w cieście z pieczarkami, buraki i kartofle. (od razu do głowy przyszła schabowa soka).
Tak zakończył się pierwszy, dziewiczy i bardzo udany dzień mojej meridki.
Najlepsze dopiero miało nadejść.

tankowanie u Maćka


lustra efekt


wjazd na najwyższy punkt hałdy


najwyższy punkt hałdy :))


postnuklearny krajobraz, jak widać będzie prąd ;)


zdobywcy


buba nr 1


dialog z rogaczami


po palantowe kiełby


zachodzik na koniec udanego dnia


szama aka schabowa soka