Wpisy archiwalne w kategorii

rowerowanie

Dystans całkowity:1805.50 km (w terenie 468.90 km; 25.97%)
Czas w ruchu:92:59
Średnia prędkość:19.42 km/h
Maksymalna prędkość:46.60 km/h
Suma podjazdów:2230 m
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:41.03 km i 2h 06m
Więcej statystyk

Nastawy na stawy

Czwartek, 29 lipca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria rowerowanie
O 14, czyli po śniadaniu nastąpiła próba pogody. Aby jej dokonać udałem się na rower. Jako towarzysza podróży miałem ze sobą bracika ;). Od samego początku nastawiliśmy się na stawy.

Jako pierwsze ugościły nas stawy mikulczyckie, gdzie byliśmy dosłownie przejazdem , ponieważ z powodu dużej liczby łowiących nie było gdzie przycupnać. Dalej był nietoperzowy, nad którym spędziliśmy dobre 30min. Wiaterek miło wiał i chłodził oraz próbował zabić tworzonymi przez siebie falami pewną pszczółkę. Na szczęście dzielnie utrzymywała się na powierzchni wody dzięki czemu udało mi się po nią sięgnąć patolem. Następnie sprawdziliśmy nową, terenową trasę, która zaprowadziła nas na gajdzikowe górki, skąd udaliśmy się do Mikul. Tam na ulicy leśnej spotkanie ze strusiem pędziwiatrem i dalsze kręcenie w teren, tym razem do maciejowskiego lasu. Po ostatnich deszczach sporo błotka i sporo wody, jednak dało się przejechać bez darmowego SPA ;).

Dzień wyśmienity na robienie sportu, pogoda morska, jednak zbyt mała ilość powera w organiźmie nie pozwalała na szaleństwa, ataki na podjazdach i dłuższe jeżdżenie. Po dwóch godzinach nastąpił powrót do bazy, na odbudowywanie zaplecza energetycznego.

nietoperzowy w końcu odsłonił brzegi


panoramka z gołym torsem człowieka pijącego wodę


uratowana majka, w podzięce pozwoliła sobie zrobić zdjęcie i nie dziabała


bracik stwierdził, że drzewo jak z Władcy Pierścieni. Nie widziałem, więc uwierzyłem


struś pędziwiatr prawdopodobnie złapany przez kojota :)


oczko macieja


drzewo oczka

Perłowe stawy mikulczyckie

Piątek, 23 lipca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria rowerowanie
Zbliżał się wieczór, na horyzoncie nadchodzącą panią burze widać było, a ja miałem siedzieć grzecznie w zaciszu mojego azbestowego bunkra. Nadszedł jednak niespodziewany (zwłaszcza po wydarzeniach nocy poprzedniej ;P) sms traktujący o wycieczce na mikulczyckie stawy.

Moja słaba, silna, rowerowa wola po raz kolejny na próbę wystawiona została i raz kolejny ją yyyyy no chyba przeszła, ponieważ na rower udałem się. Pod Multikinem dołączyłem do dwóch prowokatorek o pseudonimach Karolina i Monika ;). Próbowałem namówić dziewczyny na staw nietoperzowy, niestety przeraził dystans do pokonania. Chociaż wydaje mi się, że muszą cierpieć na gackofobie :P , co tłumaczyłoby unikanie filmów z Batmanem w tytule ;>.

Na stawy mikulczyckie dotarliśmy w mig, bo to przecież taaaaaaaaaak daleko. Szykowałem się na syf, gruz i szkło - było, ale w ilościach dopuszczalnych. W stawach i okolicach dużo życia, ryby, żaby, dziwnie pływające ławice kaczuch oraz galopujące konie. Ciekawe miejsce odnalezione i na mózgownicowych zwojach odnotowane. Gdy zaczęło się ściemniać zmieniliśmy lokację udając się do centrum, gdzie zostałem zaproszony na omlet :>. Tym razem z zaproszenia nie skorzystałem, ale postanowiłem poprawę i mam nadzieję na przyszłość.

Nie poczułem, że jeździłem na rowerze, ale przecież nie ważne co za ile, kto komu bije brawa, wesoła ferajna i dobra zabawa :).

efekt lustrzany, znany i lubiany


pond with a pearl


pan O rama

Linki i piorunujący seans

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria rowerowanie
Patrząc na termometr nie było widać skutków wczorajszych opadów, niestety :(. Wyruszyłem na mniej wartościowym, zastępczym rowerze na kąpielisko leśne Maciejów. Osoby, które były umówione na linki nie pojawiły się, a więc wróciłem do domu. Wcześniej miałem z górki, więc upał tak nie przeszkadzał, jednak nazot tragedia totalna. Jeśli w trakcie jazdy pot cieknie mi po twarzy, to znaczy, że jestem w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze ;P.

Po obiedzie ciachnąłem sobie drzemkę, czyli spanie z przerwami od 17 do 22 :). 30 minut później zostałem wyciągnięty na rower przez pannę Karolinę. Padało, błyskało, a więc było bardzo miło. Zwiedziliśmy wszystkie zabrzańskie fontanny i zaliczyliśmy darmowy seans pod "gołym" niebem, w którym główną rolę grały trzy burze. Niestety cieć z Black Red White nie był sympatykiem kina nocnego i przegonił nas z naszych podgrzewanych miejsc siedzących, mówiąc "to się wszystko nagrywa, ja Was cały czas widzę na kamerze" ;)) hahaha. Tak więc nagrało się jak siedzimy i tępo patrzymy w niebo. Super! Moje najskrytsze marzenie się spełniło, zostałem nagrany jak siedzę i patrzę :P.

Seans zakończył się o godzinie 1 w nocy. Był przeplatany policją, pogotowiem, strażą pożarną i miejską. Pojawiła się także limuzyna hammer (czyt. żałość! ;P). Na szczęście wszyscy byli miłośnikami kina i zostawili nas w spokoju.

PS Burze były jakieś lewe, bo wszystkie omijały nas szerokim łukiem, ledwo parę kropek miałem na sobie.

Nocny trip w nieznane

Piątek, 16 lipca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria rowerowanie
Piątkowa noc minęła pod znakiem dwóch kółek, chociaż powinienem napisać lamp :).
O 21:30 wyruszyłem z bracikiem do Gliwic na umówione spotkanie. O 22 na Placu Krakowskim byli już wszyscy obecni, wszyscy oprócz naxa, który to prysznicował się w momencie naszego wyjścia :). Gdy już dotarł na miejsce okazało się, że chcąc nie chcąc dzielimy się na tych, którzy mają lampy i tych którzy ich nie mają. Bo czym mógł być mój lampion za parę złociszy w porównaniu do elektrowni jakie parę osób miało na swoich rowerach (zwłaszcza Jacek z akumulatorem podsiodłowym :P.

Po krótkiej odprawie nasza szczęśliwa siódemka (Anika, Gregory, Gary, Jacek, nax , bracik i ja) wyruszyła w tereny. Nie pamiętam dokładnie trasy i pewnie nie byłbym w stanie jej powtórzyć nawet w ciągu dnia ;p. Pamiętam, że jechaliśmy drogą rowerową w Gliwicach (nawet nie wiedziałem, że taka jest :P), potem przez bardzo zjawiskowy park, w którym były ciekawe drzewa, później przez pola i lasy, aby w końcu końców znaleźć się w Rachowicach (chyba ;p). Tam pojeździliśmy między drzewami, drewnianymi mostkami oraz bagnami. Trasa bardzo miła dla fulli, których było aż 3, jednak hard taile i hard fulle tez sobie poradziły ;). O dziwo cała terenowa trasa suchutka, tylko asfalty wprowadzające i wyprowadzające z Gliwic mokre. W lesie nie spotkaliśmy żadnych zwierząt, pewnie dlatego, że byliśmy za głośno i przywoziliśmy ze sobą światłość. (tzn. kto przywoził ten przywoził ja z niej korzystałem :P). Jakoś po północy szosowo skierowaliśmy się w stronę Gliwic. Tempo super, licznik cały czas oscylował w okolicach 30stki, a jedyna w grupie kobieta bardzo sobie pozwalała (klawa sprawa :>).

Ogólnie byliśmy atrakcją zarówno ludzi jak i pewnie zwierząt. Myślę, że dla kogoś patrzącego z boku musiał to być bardzo interesujący widok, Tym bardziej jeśli wytoczyło się właśnie z knajpy i ledwo łapało się pion, a tu jacyś śmigacze na rowerach po omacku bziuuuuuuuum ;p. Meta odbyła się pod radiostacją, tej nocy w przeciwieństwie do nas bardzo ociemniałą. Tam nastąpiły pierwsze (szkoda, że nie mieliśmy jakiegoś aparata) i jedyne komórkowe zdjęcia. Po zjedzeniu i wypiciu tego co zostało rozjechaliśmy się.

Podsumowując dzień tzn. noc ;P , kiedy się dało, kiedy się chciało i kiedy się mogło. Licznik pokazał dystans 60km, a ja nie odczułem tego zupełnie. Jednak nie było już pomysłów gdzie dalej, a na siłę to tak nieładnie.

siedzenie


stanie


leżenie

Grill i nocny trip

Wtorek, 13 lipca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria rowerowanie
Za oknem Sahara co skłania do bunkrowania się w czterech ścianach obłożonych azbestem. Jednak wszystko ma swoje granice i czasami człowiek musi...

Brat czynił w ten dzień grilla, więc opcja zjedzenia kiełby skutecznie uchroniła mnie przed uduszeniem. Z domu wyruszyłem z bracikiem, gdy słońce nie mogło nam już nic zrobić ;). Na działce czekała już usmażona podwawelska i śląska. Zdecydowanie smakiem i wyglądem wygrała ta od smoka ;P. Później nastąpił szybki powrót do domu, aby zdążyć przed zachodem, ponieważ nie chciało mi się zakładać lampek ;>.

W domu stwierdziliśmy, że okolice godziny 20:00 to w dalszym ciągu za wcześnie na rower. Jest za ciepło i ludź się męczy. Wynikiem tych twierdzeń był nocny wypad pod radiostację, którą chcieliśmy zobaczyć w sztucznym świetle. Jazda przez maciejowski las z wątpliwym oświetleniem zwiększyła poziom adrenaliny ;). Na szczęście obyło się bez dzików i innej zwierzyny. Do domu wróciłem coś w okolicach godziny 2:00.

W obecnie panującym klimacie na terenach Polski, można uprawiać sport od godziny 22:00 wzwyż. Trzymając się tego stwierdzenia w piątek organizujemy nocne kręcenie po okolicznych wioskach i zagrodach ;).

tu radio tirana od wieczora do rana


black red white nocą i w sumie kolory się zgadzają ;P


światełka ;]

Dzień, który nie chciał się skończyć

Czwartek, 8 lipca 2010 · Komentarze(3)
Kategoria rowerowanie
Ognisko, które miało miejsce dzień wcześniej tak nam się spodobało, że musieliśmy je powtórzyć. Motywacja zwiększała się z każdą kolejną osobą wyrażającą swoją chęć uczestnictwa. Na starcie zgromadziliśmy się skromnie Monika, nax, bracik i ja. Monika w tym dniu była najszczęśliwszą osobą w Zabrzu, ale mówi się w kuluarach, że nawet na całym Śląsku. Otrzymała od naxa jego w pełni amortyzowaną kobietę, żeby nie napisać łóżko wodne ;).

Po wizytacji w pobliskich sklepach wesołą gromadką udaliśmy się w stronę hałdy. Przed wjazdem do "parku rodzinne bieganie" nastąpił postój i dość długie oczekiwanie na Zabrzanina, który chyba nie wiedział dokładnie gdzie znajduję się ów park. Tłumaczyć go może jedynie wygląd i ksywka Elvis :), bo niby skąd taki gość mógłby wiedzieć. Gdy już osiągnęliśmy cel, rozpoczęło się zbieranie materiału na skonstruowanie ogniska. Strach myśleć, a co dopiero pisać, ale to było chyba jedno z ostatnich ognisk w tym miejscu. Przez te wszystkie obiadki zużyliśmy praktycznie wszystkie "patyki" nadające się na zabawę z ogniem, a przecież nie będziemy ścinać spokojnie żyjących sobie drzew :P. Z tego powodu zbieranie drewna odbywało się w dużych odległościach od stołówki. Bracik znalazł przewróconą brzózkę, którą dzielnie dowiózł rowerem. Nax siłował się z inną już wywróconą, jednak twarda sztuka z niej była i tylko obskubał ją z gałązek. Ja natomiast ambitnie udałem się w miejsca najdalsze, gdzie słońce nie docierało, a z każdej strony czaiły się podłe bestie. Gryziony przez komary, muchy i inne duże "nie wiem co" , atakowany przez pająki i ich sieci zdobyłem spore ilości suchego drewna. Wracając do pozostałych poczułem straszne pieczenie w klatce piersiowej, ale że byłem bez koszulki pomyślałem, że słońce pali mi skórę ;). Gdy zaczęło naprawdę boleć zobaczyłem, że na moim hasselhoffowym torsie imprezę urządziło sobie stado czerwonych mrówek. Gołym okiem widziałem jak mnie żarły i również gołą ręka pozbawiłem je życia. One w zamian dały mi prezent w postaci czerwonej plamy i bolącego popiersia do końca dnia :P. Po tym incydencie zabraliśmy się za montowanie pokarmu. Z uwagi na panujące od wielu dni zbyt dobre warunki pogodowe odbyło się to błyskawicznie. W tym czasie dołączyła do nas Gosia, która w końcu po 3 miesiącach pokazała się na swoim Krossie, którego jej zazdrościmy i którego z naxem prawie kupiliśmy (okazja to okazja :P, dalej trochę żałuję, że Ją namówiliśmy ;) hahaha). Były zdjęcia, było dymienie, było jedzenie, było również palenie różnych przedmiotów i filmowanie ich w HD ;).

Gdy dzień dobiegał końca postanowiliśmy uczcić ten wspaniały wypad browarkiem na sk8 parku. Akurat ze Szwecji przyjechał kolega z podstawówki, co zwiększyło naszą liczebność od dwie osoby Olę i Wojtka. Dalsze rozmowy, piwkowanie, zdjęcia grupowe i wybryki magnorowe trwały do późnej nocy. Następnie udaliśmy się do Gosi, aby dalej kontynuować tak dobrze rozpoczęty dzień. Monika, Ola i nax opuścili nasze szeregi, a reszta przez kolejne dwie godziny domówkowała się w towarzystwie wielu piw, wódki i śpiącej właścicielki ;). Po 2 w nocy opuściliśmy mieszkanie, Wojtek i Elvis udali się do domów, a ja z bracikiem odwiedziliśmy panienkę Balbinkę, która jak zwykle otwarcie i czuło nas przywitała. Były koreczki z parówek i sera, była herba, była wódka ;p. Była tez wisienka na czubku tego dnia, którą stało się powitanie słońca na dachu w centrum Zabrza. Niezapomniane przeżycie siedzieć sobie wysoko i czekać aż wstanie. Wspaniały i niekończący się dzień, który dla mnie zatrzymał się dopiero o 10.

Morał.
Uważajcie jakie drewno bierzecie pod pachę ;).

w tym działaniu jest metoda


kiełbożercy


Kross vel. Szymon, niewidziany ponad 3 miesiące (dlatego ma zdjęcie)


KUŃ! podobny mnie kiedyś udziabał :)


grupa trzymająca władzę - nax, elvis, Monika, Gosia, ja i bracik


wschód nad Zabrzem


słynny zabrzański barak, hala, hangar - dworzec pkp. Prawda, że nie wygląda?


kolejna grupa, wyższa od poprzedniej: Pan Kwiatek, Balbin, Paweł, ja i bracik


gdzieś musiałem, a przecież ludziom na głowę nie będę


panorama nr 1


panorama nr 2


panorama nr 3


panorama nr 4

Miechowicki las i obiad na hałdzie

Środa, 7 lipca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria rowerowanie
Środa i cele leśne. Nax poinformował nas, że dziś dosiada fullke, ponieważ ostatnio nieco zaniedbał swoją drugą kobietę ;). Skoro pełna amortyzacja, to pełna mobilizacja.

w składzie bracik, nax i ja udaliśmy się w bytomskie chaszcze, gdzie nax testował nową XT-kową przerzutkę na przód. Trasa do... straszna, upały straszliwie dawały się we znaki. Na szczęście wśród drzew mogliśmy już mieć tere fere na ten żar :). Kilka zjazdów i podjazdów jak zwykle mnie zaskoczyło w sensie, że tak blisko i że w ogóle takowe są :P. (Przy jednym takim prawie wpadłem do strumyka przyozdobionego ceglanym murkiem). Ogólnie jakoś miałem dyga co widać na filmikach, nax za to mógł wykorzystać możliwości swojej lubej i nie zawahał się tak zrobić, co również widać na filmiku ;). Tak nam się fajnie jeździło, że odpuściliśmy w tym dniu Tour de France.

Wracając do domu, padła propozycja zjedzenia obiadu na hałdzie, a że mamy już wprawę i miejscówkę, to decyzja zapadła w milisekundach ;). Podjechaliśmy pod dom po prowiant, później pod Biedronkę po dalszy prowiant i na hałde. Wtedy pierwszy raz jadłem kiełbasę z kurczaka i indyka. Była wyjątkowo dobra i tania, czy były to ptaki czy tylko ich łapy do tej pory nie wiemy :P na pewno było dużo EEEEEEE :). Po skończonym posiłku i jak zwykle profesjonalnym zabezpieczeniu ognia, rozjechaliśmy się do domu, by w niedługim czasie spotkać się znów. Tym razem u Balbinki Wielkiej odbywało się oglądanie meczu Niemcy - Hiszpania. Odbywało się także przybijanie hipotetycznych gwoździ, ponieważ żaden nie doszedł celu, chociaż podjąłem kilka prób wbicia ich w jakaś powierzchnie płaską :D.

Morał taki, że zostaje przy kiełbasie podwawelskiej. Wolę kopyta od pazurów.

filmik zmontowany przez naxa


rowerówka w stronę Rokitnicy


parking leśny


prowokacyjna miejscówka


antyścianowce Merci lepsze niż bułczany i inne pokarmy


plecak wypełniony chrustem na ognisko, każdy miał swój patent ;)


kiełbasa drobiowa czyt. E621, E301, E331, E262 i E250 :) czyli 46% kurcząt oraz 26% kurczaka i indyka.


preparowanie ognia


bezobsługowe smażenie kiełbasek - nasz patent, który nie wiedzieć czemu mało kto stosuje


jeszcze (podkreślam to słowo) byłem w stanie polewać ;)

1000

Wtorek, 29 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria rowerowanie
Poranek. Oprócz śniadania pojawiły się również smaczki na teren. Przy kuchennym stole w trakcie montażu pokarmu udało się wymyślić wykwintną trasę o niespotykanych dotąd właściwościach. Szyb Maciej i maciejowski las ;).

Wszystkie części wycieczki były realizowane w skrajnie aspołecznych warunkach pogodowych. Rezygnacja z kasku i plecaka oraz ubranie koszulek bez rękawków (w moim przypadku wystąpił tuning ;p) nie wiele pomogły. No może tylko uchroniły przed nadmiernym spoceniem się. Wyjątkiem były osoby posiadające klimatyzację lub leżące gdzieś nad wodą (ale tylko te w cieniu ;P), one raczej nie mogły narzekać.

Zjeździliśmy z bracikiem wszystkie ścieżki w lesie, który dawał cień i niższą temperaturę powietrza. W promocji tego dnia była nieograniczona ilość zapachów nastrajających fale mózgowe na miłe i dobre częstotliwości. Audycję przerwał jednak czas, trzeba było wracać do domu, bo zbliżała się godzina 16:00, a więc mecz Paragwaj - Japonia (Jak okazało się później najnudniejszy mecz ever! Niektórzy twierdzą nawet, że zasypia się przy nim lepiej niż przy Władcy Pierścieni :))) ). Jadąc do domu miałem w głowie pewne liczby. Liczby które nie zostały jeszcze wpisane tutaj na BS, ale mimo to dające informacje za pomocą sygnałów świetlnych i dźwiękowych o zbliżającym się tysiączku ;].

Bracik bogaty w tą wiedzę, po meczu (który zakończył się karnymi - tylko one nie były nudne! :P) wyciągnął mnie na tripa, aby dobić do tego 1000. Pojechaliśmy na Helenkę, na działkę drugiego bądź trzeciego bracika (zależy kto i jak liczy :P). 1000 stuknął na drodze rowerowej między Mikulczycami, a Rokitnicą. Później głównie dzięki Michałowi, któremu się chciało połknęliśmy słynny helenkowski podjazd z prędkością 28km/h, za co w nagrodę otrzymaliśmy nieograniczony dostęp do porzeczek i możliwość pokopania piłki z bratankiem i bratanicą :). Po zrealizowaniu się jako piłkarz i smakosz nastąpił sprinterski powrót do domu, na kolejny szlagier tego Mundialu mecz Hiszpania - Portugalia.

lustereczko powiedz przecie... ;)


nowe "oczko" w lesie


duża zabawka małego chłopca buduje A1


działkowanie


nagroda za 1000km :> , skręciło i zrobiło dużo śliny :P


jak telefonem, to tylko artisticznie ;]


zachód na koniec dnia

Eksploracja hałdy

Wtorek, 22 czerwca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria rowerowanie
Dzień, w którym swoje święto miał mój bratanek, jednak nie powstrzymało to od szybkiego wyskoczenia na kółka. Celem były tereny, aby troszkę zamieszać w tych wszędobylskich asfaltach. Z uwagi na małe ilości czasu i brak zaopatrzenia energetycznego w kieszeniach jak i w żołądku padło, na hałdę między Zabrzem i Sośnicą.

Na różnego typu podjazdach zdałem sobie sprawę, że jednak opona ma znaczenie ;).
Wiele zatrzymań w miejscu, jadąc pod górkę. Kręcę , dociążam tył i nic, rower stoi w miejscu i kopie :P. Kto wie, może mam taki moment w nogach? :>. Tak serio, to zapewne wina po pierwsze opony firmy CST i po drugie wyłysienia jej powierzchni. Dopóki nie zacznę łapać kapciów troszkę ją jeszcze pomęczę, ale nie ma mowy o wybieraniu się w jakiś poważniejszy teren.

Na hałdzie doszło do zatracenia się naxa, który nie zawahał się użyć swojego fulla i zjeżdżając z prędkością dużo większą niż dopuszczalna w tym miejscu po prostu zniknął ;). Odnaleźliśmy się w miejscu, gdzie parę tygodni wcześniej się ogniskowaliśmy. Dobrze mieć takie punkty orientacyjne. W dalszej części było nam dane zobaczyć usypywanie hałdy przez ciapąg w ciekawych kolorach oraz odnalezienie skarbów Ziemi Śląskiej.

Po godzince w terenie rozjechaliśmy się do domów. Udało się zdążyć na urodziny bratanka, które odbyły się pod tagami: whisky, lasagne i nikon d50 :), aaa i McLAren F1 (bracik składał bolida z 260 częsci - złożył :P)

eksploracja mode: ON


podjazd przy którym się zakopałem ;)


kazano się nie ruszać, żebym też miał jakieś zdjęcie, posłuchałem i mam ;)


złote złoto


czarne złoto


rasta train :)

Pławniowice i Dzierżno

Niedziela, 13 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria rowerowanie
Po fali afrykańskich upałów, gdy z nieba żar lał się wiadrami nastał europejski spokój przyjazny wszystkim tym, którzy ruszają się więcej niż typowy, gnijący w swoim domu Polak. Dzięki ICM wiedziałem o tym już dzień wcześniej co w spokoju pozwoliło obmyśleć plan na niedzielę. Pewne było to, że sport będzie trzeba robić z rana, ponieważ Mundial już trwa (3 mecze dziennie) i jechał nasz Robert ;).

Rano zmieniło się w południe, takie równe południe, bo punkt 12 wyjechaliśmy z bratem z domu. Przystanek u Maćka na przysłowiowy bidon zawsze zimnej wodki ;P i kierunek wieś Niewiesze. W trakcie przejazdu przez Maciejów miało miejsce bliskie spotkanie trzeciego stopnia z boćkiem, który przeleciał jakieś 2m nad naszymi głowami. Później trasa nieco inna niż podczas "Śląskich kurortów", bo przez Toszecką na Pyskowice i potem już na zachód. Z uwagi na temperaturę znośną dla białego człowieka i obecność bracika, jechało się wspaniale. Nie zdążyliśmy poczuć zmęczenia, a już byliśmy na miejscu. Na pławkach nic się nie zmieniło, bary w których się przesiadywało i miejsca nad wodą, gdzie bajerowało się dziewczyny dalej tam są i mają się bardzo dobrze ;). Szkoda tylko, że nie ma już tej wielkiej ekipki zgranych ludzi, która rok w rok zwykła się tam spotykać. Tak siedząc i wspominając pochłanialiśmy zawartość mojego plecaka. Po posiłku postanowiliśmy objechać Pławniowice i poznać tą romanticzną ścieżkę, którą jurni młodzieńcy przechadzali się z nowopoznanymi niewiastami. Było zmysłowo, zwłaszcza w błotku którego tam wiele, jednak merida nie narzekała ;). Natknęliśmy się na kanał, którym cały popowodziowy syf z dość znacznym przepływem pakował się prosto do zbiornika wodnego. To uświadczyło mnie tylko w tym co stwierdziłem, po ostatnich weekendowych wycieczkach - w takich miejscach pływać nie będę. Ha miejscach, w tablicy Mendelejewa!!!

Po okrążeniu udaliśmy się na Dzierżno, gdzie chwilowo władzę sprawowała panna Karolina ;). Nie ukrywam, że było jeszcze kilka powodów wizyty. Bliskość, ciekawość i pragnienie :P. Gdy wszystkie składowe zostały zaspokojone, a komarzyce napojone ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Żeby było bardziej nieciekawie, wracaliśmy dokładnie tą samą trasą. Dokładnie tak samo, ściany i inne niepotrzebne rzeczy były nam obce. Jechało się wręcz poetycko. Przy Czechowicach spotkaliśmy gliwickiego masowicza, fotografa Rycha, którego wspomogliśmy resztkami maćkowej wody. Gdyby nie to, że Kubica jechał spokojnie stuknęłaby nam setka. Niestety sport dla faceta, to rzecz świętsza od wszystkich bogów, dlatego musieliśmy spasować na 75km. Trochę szkoda, bo sił i chęci było nawet więcej niż na 25km.

Niedzielę zakończyłem iście sportowo, GP Kanady i mecz Niemców z Australią. Dobrze, że ten dzień nie był taki jak poprzedni (3 mecze, kwalifikacje F1, wyścig kolarski Critérium du Dauphiné, wyścig Le Mans i mecz polskich siatkarzy ;) ). Była za to pani burza, która porobiła trochę zdjęć i w okolicach 4 położyła mnie spać ;P.

panorama pławniowicka


pałaszując bułczana ;)


bułczan, wiek: 1 dzień, najlepiej spożyć przed: wczoraj ;)


antyścianowce jak widać bardzo ożywiające


w polnych kwiatkach


polne kwiatki ;)


polny kwiatek wraz z przyjazną pszczołą


wpuszczając się w maki


maki


że Pławniowice


bracik w pozycji "na mitcha" - jest ready


łódki


weselno-poprawinowa panna Karolina ;)